Dziś rozdział bez dedykacji. Miłego czytania.
___
Leniwie sprawdzam godzinę. 8:30. Mam jeszcze pół godziny. Przekręcam się na drugi bok. Ósma trzydzieści. Przecież ja już nie mam czasu. Szybko wstaję z łóżka udaję się do garderoby wybieram jakąś koszulę i dżinsy. Ktoś dzwoni wybiegam z pomieszczenia zapinając pasek "Szef" .
- Tak szefie?- Odbieram. Jestem przestraszony. Tak Leon Verdas i starach.
- Maz 10 minut i wiedzę cię w moim biurze.- Muszę spiąć dupę i ruszyć się. Wybiegam z apartamentu i windą jadę na podziemny parking. Samochodem nie dojadę w 10 minut. YAMAHA- myślę. Zakładam kask wyprowadzam maszynę z garażu i odjeżdżam. Udaje mi się ominąć korki i szybko dojechać na miejsce. Wbiegam do budynki o biegnę po schodach. Z windą nigdy nic nie wiadomo. Pukam do gabinetu szefa zdyszany po wspinaczce.
- Proszę.- Słyszę głos szefa naciskam klamkę i wchodzę.
- Verdas 2 sekundy przed czasem.
- Przepraszam szefie. Całą noc myślałem nad nową sprawą i jak się do tego zabrać.- Kłamię. Całą noc jeździłem motocyklem do domu wróciłem okło 1:30. Ale jak powiem prawdę to mnie zwolnią.
- Leon. Wiem obaj wiemy czemu nie było cię w pracy przez tak długi okres czasu.
- Nie chce do tego wracać.
- Oboje wiemy, że masz problem i potrzebujesz psychologa.
- Nie potrzebuję żadnego psychologa!- Krzyczę.
- Leon...- Szef spojrzał na mnie ze smutkiem.
- Czuję się dobrze. Muszę iść.
- Przemyśl to jeszcze.- Wychodzę z gabinetu i udaje się fo siebie. Siadam na ukochanym skórzanym fotelu. Praca jest kolejną kobietą,którą kocham. Przeglądam ponownie dokumentacje.
- Leon!- Kto nie umie pukać? Pan Federico.
- Puka się.
- Nie bądź taki sztywny. Nie było cie wczoraj.
- Nie masz może czasem kaca?
- Nie mam. Bez procentów też umiem się bawić.- Komu jak komu ale mu nie wierzę w tej kwestii..
- Czego chcesz?- Nie miłe. Wiem.
- Leon wiem, że się wkurzysz ale umówiłem cię na wizytę do...
- Psychologa.- Kończę za przyjaciela.
- Nie wściekaj się.
- Jak mam się nie wściekać?!- Wstałem z fotela opierając się dłońmi o biurko.
- Masz tu adres wizytę masz jutro o 14:30.- Włoch opuścił moje biuro. Usiadłem z powrotem wypuszczając powietrze ze świstem. Spędzam kolejne godziny w pracy. Muszę zrobić coś w sprawie tej kobiety-Pojadę tam- Myślę . Wstaję z fotela biorę kluczyki , teczkę oraz portfel. Wychodzę. Windą jadę na dół. Wsiadam na motocykl i odjeżdżam w stronę mieszkania starszej kobiety i jej męża. Znów mijam te obskurne bloki. Wjeżdżam na parking i parkuję. Podchodzę do klatki schodowej.Domofon. Uhh. o tak przyzwyczajony do luksusu Verdas. Wybieram odpowiedni numer.
- Halo.- Słyszę męski głos.
- Leon Verdas.
- Zapraszam.- Charakterystyczne brzęczenie. Ciągane za klamkę i wchodzę. Pukam do mieszkania.
- Pan Verdas.- Drzwi otwiera mi starszy mężczyzna.- Żony nie ma w domu . Poszła pomóc pani Castillo bo jej syn dostał gorączki a jej mąż spity jak zawsze.
- Pani Castillo to kobieta, która mieszka obok?
- Tak
- Skoro pana żona wyszła to może pan mi przedstawi swój pogląd na sprawę.- Siadam na taborecie a następnie wyciągam notatnik i długopis.
- Co by tu dużo mówić. Facet jest chory i tyle. Najbardziej to mi dziecka szkoda...
- Roman już jestem. O pan Leon.- W mieszkaniu zjawiła się żona mojego rozmówcy.
- Dzień dobry. Przyjechałem w sprawie tej kobiety.
- Ma pan już coś?
- Słyszałem, że była pani u niej.
- Tak poprosiła mnie o zakup leków dla syna,
- Mam pomysł. Pojadę po leki a przy okazji zobaczę co i jak.
- Dobrze. Zgodzę się na wszystko by ocalić tą dziewczynę. Tutaj jest nazwa leku i pieniądze.- Opuszczam mieszkania. Zbiegam ze schodów. Wychodząc mijam gościa czuję od niego głównie papierosy i alkohol. Idę dalej w stronę motocykla. Odpalam go. Odjeżdżam w stronę najbliższej apteki. Parkuję przed budynkiem wchodzę do środka. Od razu uderza mnie charakterystyczny zapach. Kolejka jest dość długa. Stoję na jej końcu. Kolejne minuty dłużą się niemiłosiernie. Przez chwilę przyglądam się kobiecie za ladą. Blondynka dość długie włosy delikatnie podkręcone. Odnoszę wrażenie, że gdzieś już ją widziałem.
- Coś podać?- Tan głos już w stu procentach jestem pewien, że znam tę kobietę. Wręczam jej karteczkę z nazwą leku. Płacę i wychodzę.- Leon! Masz dzieci?- May? Wiedziałem, żę znam tę kobietę. Zszokowany idę dalej. Udaję, że nie słyszę.
- Leon!.- Odpuści kiedyś?
- Zostaw mnie.- Syczę w jej stronę. Wsiadam na motocykl i odjeżdżam. Nidy nie myślałem, że ją znowu spotkam i liczyłem, że to nigdy się nie stanie. Jestem już na dobrze znanym mi osiedlu. Dziwnym trafem drzwi do klatki są otworzone. Wchodzę. Z jednego z mieszkań słyszę krzyki kobiety i płacz dziecka. Ze swojego mieszkania wybiegła żona pana Romana.
- Chodźmy.- Ciągnie mnie w stronę mieszkania sąsiadki. Widzę tego faceta. którego mijałem wcześniej. Uderzył kobietę. Nie wytrzymałem. Podbiegłem do gościa przewróciłem go co nie było trudne po ilości promili w jego organizmie. Obezwładniłem go.
- Cholera co robisz?
- Proszę zabrać kobietę i dziecko.- Mówię zakładając kajdanki na jego ręce.
- Fede.- Mówię gdy odbiera.
- Nawijaj.
- Podeślij mi jakiś wóz.
- Masz tego gościa.
- Ruszaj się.
~♥~
Hej. Rozdział może trochę krótki ale wydaje mi się okej. Notka będzie krótka bo mam czuwanie i takie tam sprawy bierzmowania. Roman xD nie miałam mysła i jest pan Roman. Jakaś laska co zna Leona i takie tam. Następny rozdział może być z opóźnieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz